Tuesday, July 21, 2015

The name of the town was Bridge

The name of the town was Bridge.

It lied adjacent to the railway station which was quite modern and unobtrusive. To the south of the Station was main road, not very busy, the road itself was almost in a shallow valley and slightly curved with trees not very densely shading it from the afternoon sun. The road was not very wide with slightly elevated pavements on one side and tall well kept 19th century houses on both sides.

To the north of the station was a modern park with trees to the left, those were higher and denser than the ones in the road. This park had some open areas, with benches running on different levels.

On a hill overlooking the park was a modern development that felt very pleasant and fresh, but also exuded a sense of history.

This was the town that I dreamt up in my sleep and woke up yearning to come back to it in future dreams.

I could never really figure out why this place felt so much at home and welcoming yet new and exciting at the same time. I am worried that every day that passes, obscures the actual emotion and it is only the not very important details that prevail. How do I capture something so complex and intangible? Breaking it down into bits already diminishes the power of the experience. And I do not want the feeling to be gone entirely. There must be a way back to that moment in time that never happened.

I woke up from that dream feeling pure bliss and relaxation knowing that I finally found place I could call home.

And that place never existed.

Monday, February 18, 2013

Freedom ?

Transient. In motion. Freedom was last year. Freedom was when I left work for the day, someone was waiting for me as usual. We grabbed some beers from the shop and went to sit on the grass among other people enjoying this brief sunny spell. It was late August I think. -Hey I love trains -Me too. -How far is Brighton ? I said and we both smiled. We ordered train tickets on a whim and were lucky enough to find the last room that was free despite high season. Next thing I knew we were on a train. The same night we were in Brighton strolling on a beach. Looking back, I know that was freedom. In motion. Transient.

Tuesday, December 28, 2010

9. Po drugiej stronie bramy

Brama cmentarza zapiszczała. Skrzypiący pod butami śnieg miał teraz kolor czarnej nocy, tylko gdzieniegdzie oswojonej światłem księżyca. Mimo całej niepewności panującej jeszcze przed chwilą wokół celu tej wizyty, jej miejsca i czasu (wszystko było bowiem wynikiem impulsu, a nie staranne zaplanowanej decyzji) czuliśmy bardzo wyraźnie nieskończony spokój tchnący z drzew otaczających groby zmarłych. Mądrość, pogodzenie się z losem i spokój. Pamięć, przebaczenie i spokój. Obojętność, dystans i spokój. Wiarę, nadzieję i spokój. Czuliśmy ten spokój bardzo wyraźnie. Brama cmentarza ucichła nieco i głucho stuknąwszy domknęła się. Byliśmy w środku.

Wednesday, July 28, 2010

8. Łza

Kap, powiedziała drobna łza spływająca z zamyślonych oczu oddychających powietrzem z zupełnie innego świata. Powietrzem o zapachu wrzosów, świeżo skoszonej trawy i kościelnego kadzidła. Powietrzem z ogrodów, w których czuliśmy się bezpiecznie. Bim, wybrzmiewają ich utratę dźwięki pianina. Bom, mruczą dzwony z wieży, niby wszędzie podobne, ale wiem, że ten czuły tembr jest tylko jeden. Koc na złocących się wczesnym słońcem mleczach. Drewniana klatka schodowa i prześwietlona klatka starej fotografii.

Thursday, March 11, 2010

Wyjazd

Zdecydowałem, że wyjadę, ponieważ moja codzienna aktywność nie sprawiała mi już przyjemności. Lądowanie w innym mieście jest jak poród, ryzykowne, pełne napięcia i oczekiwania na coś nowego, podczas gdy ty jesteś zdany na doświadczenie obcych ci ludzi i nie od ciebie zależy sukces lub porażka. To co następuje po nim jest jak nowe życie. Chłoniesz zapach nowego powietrza, nie czując potrzeby wracania do tego co stare. Nie znasz nikogo i niczego, więc powoli budujesz swoje mistyczne miasta przyjaźni, powoli wtapiasz się swoim ruchem w nową rzeczywistość, zaznaczając swój ślad odciskiem butów na chodnikach ulic.

Thursday, January 28, 2010

6. Miasto

Miasto było palimpsestem. Wytartą wielokrotnie tablicą. Częściowym lub całkowitym zanikiem pamięci w wyniku upojenia - życiem, ruchem, nocą. Było tym, do czego ludzie dążyli, oraz tym czego nie mogli w nim znaleźć.

Miasto było też pamięcią, milczącym świadkiem tragedii i komedii.

Babcia opowiadała, jak wprowadzali sie do mieszkań dopiero co opuszczonych przez poprzednich lokatorów. Na kaloryferach gałki wciąż mają inskrypcje w innym obcym języku. Nowe pisane na starym, brukowane ulice, sklepy i cukiernie z markizami nad wejściem, ceglana jakby neoromańska szkoła, ceglana wieża latarni morskiej, Dom Kultury z nieskończoną ilością schodów i wielkimi szerokimi filarami, ogródek jordanowski. Dużo cegły, desek, zieleni, morskiego wiatru, mało ludzi, wszystko spalone słońcem.

Miasto umierało i żyło. Miasto śmiało się głosem dzieci, a płakało deszczem. Było wytworem ludzkim podobnie jak mrowisko jest wytworem owadzim, a tundra wytworem roślinnym.

Było potrzebą wyłonienia się z chaosu, sprzeciwieniu się entropii i znalezienia swojego miejsca.

Tuesday, February 03, 2009

5. Pukanie

Sporo czasu musiało minąć, zanim usłyszała pukanie. Muzyka niechcący je zagłuszyła. Choć nie, być może słyszała wszystko dokładnie, tylko wolała udawać że tak nie jest. Być może właśnie tak było. Być może to teraz, chociaż przez kilka chwil, była wolna. Pukanie nie dotyczyło jej i żadna siła na świecie nie mogła jej zmusić do przyznania mu racji, do potwierdzenia jego istnienia, do przypadkowego zaburzenia porządku świata i zniszczenia piękna tej chwili, które tak misternie budowała każdym swoim krokiem. Pomyślała o sobie nawet jak o zakonnicy, która każdym swoim uniesieniem i opadnięciem odmawia kolejną modlitwę, lecz zaraz zaczerwieniła się. Co za głupie myśli czasem przychodziły jej do głowy. Dopóki wybrzmiewał dźwięk płyty, wiedziała że nie ustąpi. W tańcu była panią, prawdziwą panią, władała swym losem i wybierała sobie czas, w którym chce istnieć - czas dawny i dobry. Jednak teraz, gdy ostatni utwór ucichł, nie mogła już dłużej udawać, że nie słyszy pukania. Na półpalcach podeszła do drzwi z gracją równą tej sprzed kilku chwil. Niby nie przestając tańczyć pociągnęła za klamkę. Jednak przed kamienicą nikogo nie było.

Nikogo i niczego oprócz miasta pogrążonego w północnym mroku.

Sunday, November 12, 2006

4. Ona

Ona czuła się właśnie jak ryba, która płynie przez życie po cichu, bardzo po cichu. Niektóre słowa spychała wgłąb wielkiej wody i płynęła dalej.

Czuła, że nie bardzo wie o co chodzi i zastanawiała się, co tu właściwie robi. Ale płynęła dalej. Nie miała nic do stracenia. Na swoim starym niemieckim gramofonie nastawiła płytę, przygasiła lampy, zapaliła świece i zaczęła tańczyć po cienkim, ozdobnym dywanie.

3. Ryby

Nie śnią ani nie toną
w wodę wdmuchując swe życia
Nie potrzebują języka
bo o czym by tu rozmawiać
świat światem, a morze morzem

Saturday, November 11, 2006

2. Kot

Czarny kot przebiegł szybciutko przez nieoświetloną jezdnię. Mógł to być równie dobrze kot szarobury, czy nawet o sierści barwnej, nie można było powiedzieć z pewnością. Było ciemno, a kot biegł na tyle szybko, aby nie dać się wytropić.
Biegł w rytm muzyki, która rozbrzmiewała w jego kocim sercu. Kot słyszał tę muzykę, ale nie był jej świadomy. Świadomi pierwotnego rytmu są tylko ludzie.

Thursday, November 09, 2006

1. Wieczorne opowieści o zapachu świeżo skoszonej trawy.

A działo się to bardzo dawno temu. Gdy już skoszono trawę, na wilgotne zielone źdźbła rozścielone po całej okolicy wyszedł chłopiec. Wymknął się na palcach z domu, podążając za świeżym, arbuzowym zapachem. A zapadał już zmrok, barwiąc niebo na sinoróżowo. Zachodzącemu słońcu towarzyszyła muzyka. Zaczęła ona dochodziłć niewiadomo skąd, chyba z nieba, była bowiem esencją rytmu życia. Wschód-zachód-wschód-zachód wieczór-poranek-wieczór-poranek rozbrzmiewało po całej okolicy, a może raczej w głowie chłopca, który biegł teraz po lekkim polnym materacu. Muzyki nie byłoby bez zapachu trawy, to zapach bowiem wydawał się w tym momencie esencją życia. Dzień-noc, dzień-noc.. zabrzmiało cichutko, nakłaniając chłopca do powrotu. On nie chciał jednak wracać do pokoju, postanowił wziąć koc i zostać na ganku, obserwując wyłaniające się z mroku kudłate chmury.